Pewnego pięknego poranka, Autor tegoż bloga, nękany listami, sms-ami, telefonami, komentarzami i innymi środkami komunikacji, postanowił wreszcie dodać nowy wpis. Nie było to łatwe - o nie, nie! Po pierwsze wielką trudność sprawiło mu podniesienie najpierw prawej, a potem lewej ręki, w sposób który umożliwiłby swobodne poruszanie się palców po klawiaturze (system pisania nosem okazał się zbyt perwersyjny...). Następnie otworzenie strony www, kliknięcie kilkakrotne (zaznaczam!) które niewątpliwie wyrabia mięśnie palca wskazującego (a jak wiadomo, Autor jest pasjonatem sportów WSZELAKICH), następnie oszacowanie w myślach, gdzie też poukrywały się zdjęcia, które docelowo pstrykane były w celu celowości docelowej.Niezrażony (Autor tegoż bloga) chwilowymi wahaniami nastroju, drążąc poszukiwawczo i zapobiegawczo w czeluściach folderów, odnalazł zdjęcie smakołyku...:
Po pierwsze przyznam się, że nie mam pojęcia czy "Ahlgrens" to nazwa firmy czy jakiś dopisek, czy cokolwiek innego, ale jest obok "Bilar" więc wpisuję w nazwę. Niestety wyrzuciłam już opakowanie z tych śmiesznych -
niby samochodowych - żelek. Zakupione zostały w jednej z warszawskich Ikei, w cenie
przewyższającej moje oczekiwania smakowe ;). Zwiedziona na manowce smakiem pysznych
Grzybków z tegoż sklepu skusiłam się i co...?
Zafascynował mnie owoc zwany
Guavą, kto czyta mojego bloga
od początku ten wie. Nie mogłam więc oprzeć się pokusie niezakupienia napoju z tegoż oto owocu. Jak głosi nalepka jest to "
tropikalny napój
z indyjskiej receptury".
Rzeczywiście najlepiej smakuje schłodzony, a już z kostkami lodu
Nie wiem co skusiło mnie do zakupienia tegoż tu oto wyrobu. Chyba jedynie to, że wcześniej tego
nie widziałam, bo na pewno nie fakt, że w batoniku zatopione są
podróbki M&M'sów... Od razu przyznam się, że nie przepadam za jedzeniem, które
chrzęści za zębami :>.
